Esme
Zjawili się dokładnie tak, jak to przewidziała Alice. Uroczysty orszak pozostałej garstki wampirów a na jej czele Aro, Caius i Marcus. Co prawda nie dali nam wiele czasu na podjęcie decyzji o ich pobycie tu, w Forks, lecz po namyśle większość z nas, na rodzinnej naradzie uznała, że powinniśmy dać im drugą szansę. Carlisle nie zostawia przyjaciół na lodzie.
Ci, którzy byli za pomysłem aby odesłać Volturich z kwitkiem, w różnoraki sposób to znieśli. Emmett pomarudził po czym wrócił do czytania swoich magazynów z samochodami. Rosalie oznajmiła wszystkim że, jak chcemy możemy traktować ich jak swoich gości lecz ona nie zamierza przebaczyć im wydarzeń sprzed paru lat. Zamknęła się w sypialni, którą dzieliła z Emmettem i nie wyszła z niej do tej pory. Najgorzej zniósł to jednak Jacob, którego Ness próbowała uspokoić lecz na daremno. Wściekły wybiegł z domu, by omówić to ze swoją watahą.
***
Był to jeden z poranków które, zdarzały się tak rzadko, kiedy całą rodziną zasiedliśmy za stołem. Niestety takie beztroskie, parne poranki zwiastowały burzliwą noc.
Kiedy do jadalni weszli Jacob i Ness, ostatni z członków rodziny, Carlisle uznał, że czas rozpocząć rodzinną naradę. Nie czekając nawet aż spóźnieni znajdą sobie miejsce podjął temat.
- Jak wiecie Alice miała wizję...
Popatrzył po zgromadzonych dając znak Alice, że może już mówić.
- Widziałam jak płonie Volterra oraz Volturich zmierzających w naszym kierunku...
- Czego od nas chcą? - spytał Jacob z poważną miną.
Na chwilę zapadło milczenie.
- Tego dokładnie nie wiem - odpowiedziała.
- Pewnie znowu chcą wojny - wtrącił Emmett - Tym razem im nie odpuszczę, powyrywam te wyniosłe łby i powieszę je sobie nad kominkiem.
- Za to co nam zrobili powinni spłonąć - dorzuciła Rosalie.
Większość podchwyciła wątek dotyczący wojny i jednocześnie wyraziła swoje zdanie na ten temat. Zrobił się hałas. Rosalie i Jasper poparli zdanie Emmeta, wysuwając własne wnioski, zaś Edward i Alice upierali się, że Volturi nie są tak głupi i nie narażą swojej armii drugi raz.
Zniecierpliwiony Carlisle uderzył pięścią w stół. Wszyscy oszołomieni zwrócili się w jego stronę.
- W taki sposób nie będziemy się porozumiewać - powiedział łagodnie ale stanowczo. - Volturi chcą wojny, ale nie z nami. Liczą na sojusz z naszej strony. Są naszymi przyjaciółmi, musimy im pomóc. Wiem, że większość z was sądzi tak jak ja, że nie mamy wyjścia i musimy wziąć Volturich do siebie. Niektórzy z was sądzą jednak, że popełniam głupstwo przygarniając ich pod dach, lecz mam nadzieję, że zachowacie się adekwatnie do sytuacji i obejdzie się bez nieprzyjemności.
Zgromadzeni popatrzyli po sobie. Wiedzieliśmy, że Carlisle miał rację. Jeżeli nie przygarniemy dawnych władców do siebie, reguły jakie oni ustalili mogą szybko być złamane, co niosło ryzyko ujawnienia całej naszej rasy.
- Oczywiście, że popełniasz głupstwo! Możesz nas wpakować w niezłe gówno. - zdenerwowany Jacob wstał, opierając się pięściami o stół z rozwścieczonym wzrokiem wbitym w Carlisle'a. - Dobrze wiesz co te wyniosłe gnojki chciały zrobić Renesmee! A co najważniejsze, pomyśl co mogą zrobić ludziom po przyjeździe tu! Pewności też nie masz, że nie chcą z nami wojny.
- Jako członek wampirzej rodziny powinieneś dobrze wiedzieć, że jeżeli ludzie dowiedzą się o naszym istnieniu może zrobić się niebezpiecznie i dla nas i dla nich. Co do Volturich mam stu procentową pewność, że nie tkną ani jednego człowieka w naszym mieście. Szanują mnie i moje zdanie na ten temat. - odarł Carlisle spokojnym głosem.
Jacob zaczął dygotać na całym ciele.
- Sami też polowali poza swoim rodzinnym miastem, dla utrzymywania pozorów. - wtrącił Edward - Niestety nie wszystkie wampiry przestrzegają praw, dlatego potrzebni są nam Volturi. A my nawet nie wiemy ilu z nich przeżyło i czy są w stanie wciąż utrzymać w rękach władzę.
Jake próbując się uspokoić zgniótł ręce w pięści
- Z całym szacunkiem ale jestem nie tylko członkiem waszej rodziny ale też Samcem Alfa watahy i nie zgodzę się na to, by w mieście pojawiło się więcej pijawek, dopóki nie omówię tego z resztą wilków.
Wściekły, trzęsąc się wybiegł z domu. Renesmee pobiegła za nim, próbowała załagodzić sytuację, lecz ten zmieniając się w wilka zniknął w gęstwinie lasu.
***
Nie mając nic do roboty wycofałam się do kuchni. Na zegarze w salonie wybiła dwunasta. Przekraczając próg pokoju usłyszałam za sobą ciche kroki Renesmee. Opadła na stołek barowy, stojący po jej lewej stronie.
- Jesteś głodna, Ness? Mogę zrobić kanapki.
- Nie, nie jestem. - miała zbolałą minę.
- Wiesz Esme, długo nad tym myślałam... - podjęła temat po czym zamknęła na powrót usta i posłała mi smutny uśmiech.
- Powiedz mi jeśli leży ci coś na sercu.
- Bo myślałam intensywnie nad tym co mówili Emmett, Jake i Rose... Chodzi o to, że eh... wszyscy mówicie o jakiejś wojnie, której ja wcale nie pamiętam. - minęło zaledwie siedem lat a ona z małej dziewczynki wyrosła na dojrzałą i wyrozumiałą kobietę. Położywszy wąskie palce na karku westchnęła i spojrzała na mnie.
- Nie do końca rozumiem dlaczego Volturi chcieli wojny skoro jak twierdzi Carlisle są naszymi przyjaciółmi.
- Jak wiesz Volturi zajmują się pilnowaniem aby żadne z wampirzych praw nie zostało złamane. - żeby nie stać bezczynnie wzięłam do ręki ścierkę - Kiedy Irina z klanu Denali, zobaczyła jak bawisz się na łące, pomyślała, że któryś z nas stworzył nieśmiertelne dziecko. To było lekkie niedopatrzenie w prawie, nie można ich za to winić. Oni spełniają tylko swój obowiązek. Ktoś musi to robić. Jak wiesz Volterra spłonęła. Strach pomyśleć co zrobią wampiry gdy tylko się dowiedzą, że nie mamy władców oraz ograniczeń. Mogą potworzyć armie i walczyć o tereny, co za panowania Volturich było surowo zabronione. Najbardziej ucierpieć mogą na tym ludzie, czego nie chcemy. Zatem nie mamy innego wyjścia, musimy ich przygarnąć.
Po raz setny już dzisiaj wytarłam czysty blat.
- A co stało się z tą kobietą, Iriną?
Zapadło wymowne milczenie podczas którego Renesmee domyśliła się prawdy i więcej już o nic nie spytała.
Po ciągnącej się w nieskończoność ciszy było słychać kroki na podjeździe. Niecałą sekundę później rozległ się dzwonek do drzwi. Carlisle poszedł otworzyć, a ja opierając się o kuchenkę słyszałam jak wita naszych gości.
- Witajcie. Alice uprzedziła nas, że do nas zmierzacie. Współczuję wam straty jaką ponieśliście. - jak zwykle dyplomatyczny i uprzejmy - Wejdźcie, rozgośćcie się.
-Witaj Carlisle'u. - dźwięczny głos Aro rozległ się w holu. - Dziękujemy za twą hojność. Zostałeś ostatnim z naszych przyjaciół, reszta zginęła, chyba nie muszę tłumaczyć jak. Nie zajmiemy wam dużej przestrzeni jak widać zostało nas niewielu...
Odłożywszy ścierkę do zlewu udałam się w kierunku salonu, gdzie czekała reszta rodziny z naszymi gośćmi. Stając u boku męża rozejrzałam się po salonie. Renesmee powłócząc nogami podążyła za mną, po czym okrążywszy salon schowała się za rodzicami.
Rzeczywiście zostało ich niewielu. Aro, z wysoko podniesionym czołem i przyjaznym uśmiechem goszczącym na jego twarzy wyciągnął do mnie rękę - Chyba, nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni. Na polu bitwy nie wypadałoby. - Mój wzrok podążył za jego wyciągniętą ręką, jakby liczył, że podam mu swoją. Widząc niechęć malującą się na mojej twarzy opuścił ją.
- Jestem Aro, a to moi bracia Caius i Marcus.
Caius spojrzał na mnie przelotnie i kiwnął głową w moją stronę. Drugi natomiast, Marcus nawet nie raczył obdarzyć kogokolwiek spojrzeniem. Zasępiony wpatrywał się w czubki swoich butów. Miał poważną minę i smutek wypisany na twarzy.
- Esme, żona Carlisle'a. Miło mi was poznać - uśmiechnęłam się szczerze.
- Nam ciebie również. Aleca i Jane zapewne wszyscy znają, więc raczej nie muszę ich przedstawiać. - zaśmiał się krótko, nerwowo.
Bliźniaki usiadły znudzone na kanapie i od czasu do czasu zerkały na Aro.
- To są Renata, mój osobisty ochroniarz oraz Santiago i Demetri, który jest niezwykle utalentowanym tropicielem, to on poinformował nas kto stoi za podpaleniem, niestety było już “troppo tardi” - „za późno”.
- Przykro mi. - powiedział Edward, który z perspektywy naszych gości wiedział już, co zdarzyło się w Volterze.
Carlisle przedstawił po kolei wszystkich nieznanym Volturi członków rodziny wraz z Jacobem i Rosalie, którzy nie byli z nami tutaj obecni. Kiedy w końcu dotarł do Renesmee a ta, wyłaniając się z za pleców rodziców lekko dygnęła na twarzach Volturich pojawiło się zaskoczenie. Nawet Macus się spojrzał, przelotnie ale zerknął.
- Renesmee, miło cię widzieć.- Głos Aro był pełen ekscytacji i zachwytu - “imponente” - „niesamowite” , jak ty wyrosłaś!
- Tak, to niezwykłe. Rośnie a raczej rosła bardzo szybko. - wtrącił Carlisle wypowiadając się o naszej przeszywanej wnuczce jak o niezwykle ciekawym eksperymencie naukowym - Ciekawe jest także to, że może żywić się krwią jak i ludzkim pokarmem.
Oczy Aro rozbłysły.
- Kiedy dokładnie przestałaś rosnąć Renesmee?
- W tym miesiącu, kiedy skończyłam siedem lat.
- Pewnie mnie nie pamiętasz, co? A ja mówię do ciebie jakbyśmy znali się co najmniej dwadzieścia lat. - zaśmiał się krótko lecz po chwili spoważniał i ze wzrokiem wbitym w Carlisle'a zaczął mówić dalej. - “Caro Amico” - „Drogi przyjacielu” jeszcze raz chciałbym podziękować tobie i twojej rodzinie, którą dość krótko znam, lecz również jak i ciebie uważam za dobrych przyjaciół. Dziękuję wam za dobroć waszego serca i za to, że zechcieliście nas przyjąć pod swój dach.
- Nie ma sprawy ale wiadome jest to, że głównie kierowaliśmy się dobrem ludzi - odparł Jasper. - Więc do rzeczy, nie chciałbym być nieuprzejmy ale bardzo mnie ciekawi, kto stoi za podpaleniem. Jeśli można spytać, kto to był?
Na twarzach Volturich pojawiła się wrogość.
- Nikt inny jak te rumuńskie gnidy, Stefan i Vladimir. - każde słowo Caiusa było przesiąknięte gniewem. - A drogę do głównej siedziby zamku wskazały im nasze żony, Sulpicia i Athenodora...
Co prawda rumuńskie wampiry odgrażały się, że jeszcze doprowadzą do wojny ale nikt się nie spodziewał, że dojdzie do tego w tak krótkim czasie.
- Nie rozumiem po co im władza i dlaczego wasze żony im w tym pomogły? - Bella wtrąciła się w wypowiedź Caiusa.
- Ponieważ chcieli odzyskać to co odebraliśmy im piętnaście wieków temu. Sam nie wiem czemu nasze żony posunęły się do tak niegodnego czynu jakim jest zdrada męża i władcy ale jestem pewien, że moja żona, Athenodora poniosła za to odpowiednią karę. Natomiast Sulpicia się jej jeszcze doczeka wraz z naszymi drogimi piromanami.
- Co jej zrobiłeś? - spytał Carlisle marszcząc brwi.
- To co uznałem za słuszne...
- Spalił ją. - wyrwał się Edward. - Sulpici udało się uciec.
Nastała długa cisza. Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się z oszołomieniem w Caiusa. Po chwili Emmett odchrząknął dając do zrozumienia, że czas na kolejne pytanie.
- Po co odbieraliście im wtedy władzę?
Tym razem postanowił odpowiedzieć Aro.
- Nawet nie wiecie jak sprawy wtedy wyglądały... Żadnego z was nie było wtedy na świecie. Stefan, Vladimir i paru innych rumuńskich wampirów zaczęło panować w drugiej połowie czwartego wieku naszej ery. Sprawy nie miewały się w tych czasach dobrze. Oni nie umieli utrzymać władzy między sobą a co dopiero zapanować nad tymi nad którymi władzę obejmowali. Wiecznie sprzeczali się o to nad którymi rejonami Eurazji kto będzie miał władzę, bo i wtedy tylko te dwa kontynenty znano. Wampirzy lud którego nie potrafili okiełznać wymykał im się spod kontroli przez co ludzie w krótkim czasie dowiedzieli się o naszym istnieniu. Śmiertelność przez wampiry w tych czasach była naprawdę wysoka. W piątym wieku kiedy to nasza armia była już dostatecznie skompletowana, wyruszyliśmy z wizytą do naszych szanownych, rumuńskich przyjaciół i przywłaszczyliśmy sobie ich władzę. Dokładnie wiek zajęło nam sprzątanie po tych nierozważnych plebsach. Myśleliśmy, że żadne z nich nie przeżyło naszego ataku na zamek aż do konfrontacji z waszą rodziną, siedem lat temu. Powinny nam się otworzyć oczy, że oni coś knują, że oni tak tego nie zostawią.
Pod koniec przemowy pokręcił tylko głową.
- Teraz też sobie nie poradzą, dam sobie uciąć rękę a nawet i głowę. Wiem, że może to zabrzmieć nieskromnie lecz osobiście uważam, że byliśmy dobrymi władcami. To co zostało nam odebrane chcemy jak najszybciej odzyskać. Carlisle'u wiem, że proszę o zbyt wiele zważywszy szczególnie na konflikt który parę lat temu się wywiązał ale czy ty i twoja rodzina weźmiecie udział w tej wojnie jako nasi sojusznicy?
Po krótkim milczeniu Carlisle zabrał głos.
- Nigdy nie znałem innej władzy niż tą jaką sprawowaliście. Uważam, że dobrze rządziliście. Nie wiem czy to za sprawą waszych surowych zasad czy technologii ale od co najmniej trzech wieków ludzie nie uznają naszego istnienia, wolałbym aby tak pozostało. Wiem co to znaczy walka z magicznymi istotami. Jako człowiek się o tym przekonałem i żadnemu z ludzi tego nie życzę. Co do konfliktu, został zażegnany w chwili kiedy przekroczyliście próg tego domu.
Nie odpowiadam za każdego członka mojej rodziny lecz wiedz, że ja wezmę udział w tej wojnie jako twój sojusznik.
Na twarzy Aro zagościł uśmiech popatrzył po reszcie naszej rodziny która po kolei zaczęła przytakiwać głowami zgadzając się na sojusz.
Po chwili wszelkie lody się przełamały a przyjaźń Carlisle'a z Aro, tak długo nie pielęgnowana zaczęła dawać się we znaki owocując trwałym sojuszem niczym stary pamiętnik sprzed wieków, schowany już dawno w skrzyni i wyjęty na powrót, znający odpowiedzi na dzisiejsze pytania.
Nastał wieczór, emocje z dzisiejszego dnia opadły. Każdy zaczął się zajmować swoimi sprawami. Edward z Bellą udali się do swojego domku w lesie, Renesmee pożegnawszy się z nami wsiadła w samochód zmierzając do La Push. Emmet i Jasper oglądali jakiś mecz w telewizji.
Jane, Alec, Marcus i Caius biorąc Santiago do ochrony postanowili wybrać się na małe polowanie do Seattle. Demetri i Renata jako jedyni jeszcze niezaaklimatyzowani stali w kącie obserwując wszystko bacznym okiem. Natomiast Aro, Alice i Carlisle wciąż omawiali możliwości dotyczące ataku na siedzibę Vladimira i Stefana. Nie chcąc nikomu przeszkadzać udałam się na górę. Stanąwszy przed sypialnią Rosalie odczekałam chwilę, po czym leciutko zapukałam.
Drzwi nie były zamknięte. Rose siedziała przed kozetką z lustrem i szczotkowała swoje długie włosy. Podchodząc uśmiechnęłam się do jej pięknego oblicza w lustrze. Wpatrywałyśmy się tak w siebie jakiś czas, po czym wzięłam od niej szczotkę i zaczęłam czesać jej włosy. Na jej pięknym lustrzanym odbiciu ukazał się uśmiech. Przez długi czas tkwiłyśmy w milczeniu.
- Wiem, że się o nią martwisz ale jak widzisz nie ma żadnego zagrożenia. Będziemy sojusznikami Volturich w walce.
- Słyszałam rozmowę. - Odmruknęła. - Po prostu czuję, że to może się źle skończyć. Co jeśli przegramy wojnę lub co gorsze ktoś z nas zginie?
- Postaramy się wszyscy przeżyć, przecież wiesz. Stefan i Vladimir działali z zaskoczenia, nie mają armii.
Szybkimi ruchami zaplotłam jej włosy w warkocz po czym przytuliłam ją do siebie.
Na dole wciąż trwały dyskusje dotyczące przyszłej wojny do której, słysząc po głosach dołączyli się również Jasper i Emmett.
- Dość gadania o wojnie, zostawmy im ten temat - uśmiechnęłam się i wyjęłam talię kart z jej nocnej szafki.
Grałyśmy drugą partię, kiedy na podjeździe ktoś z piskiem opon zaparkował. Rozmowy ustały, odłożywszy karty na podłogę zbiegłyśmy po schodach do holu, gdzie się już wszyscy zebrali. Nagle do domu wpadła zdyszana Renesmee, w jej oczach krył się strach.
- Chcę zwołać naradę rodzinną, musimy porozmawiać .